– Dziękuję każdemu bez wyjątku za wszystkie dobre słowa i wyrazy wsparcia – mówi Andrzej Kamiński-Bator. Sędzia rugby i wychowanek Budowlanych Lublin na początku roku doznał poważnych obrażeń w wypadku samochodowym. Przed nim wciąż długa rehabilitacja, ale powoli wraca do zdrowia także dzięki pomocy środowiska rugbowego, które w trudnej sytuacji nie zostawiło kolegi w potrzebie.
Życie znanego m.in. z ekstraligowych boisk arbitra wywróciło się o 180 stopni 8 stycznia tego roku. W sobotnie popołudnie wraz z rodziną wracał do Lublina, kiedy na obwodnicy Lubartowa nagle na jego auto zaczął zjeżdżać samochód jadący przeciwnym pasem. Zderzenia nie udało się uniknąć. Andrzej instynktownie skręcił kierownicą, przyjmując całe uderzenie na siebie. Jego żona i dzieci szczęśliwie wyszli z wypadku bez szwanku, ale on sam z poważnymi obrażeniami trafił do szpitala. Miał złamane obie nogi, pogruchotane kolana, kostkę i kość łokciową, zerwany triceps oraz połamane żebra.
Z lewej: Andrzej Kamiński-Bator podczas zawodów rugby. Z prawej: tuż po wypadku w szpitalnej sali (Fot. Rugby Foto/archiwum prywatne)
Lewa noga została zoperowana tuż po wypadku. Prawa była w tak złym stanie, że lekarze brali pod uwagę nawet amputację. – Na początku nie dawano mi szans, że będę mógł chodzić. To mnie podłamało, ale po kilku dniach wyzwania podjął się zespół lekarzy z doktorami Sławomirem Pastuchą, Michałem Bujackim oraz Hubertem Szlachcińskim na czele, którzy razem ze sztabem ludzi przeprowadzili drugą operację – opowiada Andrzej Kamiński-Bator.
Mniej więcej w tym samym czasie wiadomość o dramatycznych wydarzeniach obiegła środowisko rugbowe. Jako jeden z pierwszych dowiedział się o nich przyjaciel Andrzeja, krakowski sędzia Janusz Wilk, który za pośrednictwem Kajetana Cyganika uruchomił prezesa Budowlanych Lublin Jacka Zalejarza. Wiadomo było, że potrzebna będzie długa i kosztowna rehabilitacja, dlatego w klubie zapadła szybka decyzja: robimy zrzutkę. Odzew nas zaskoczył, bo pierwsze wpłaty pojawiły się jeszcze, zanim zdążyliśmy opublikować link do zbiórki w mediach społecznościowych. Sprawę nagłośniły lokalne i ogólnopolskie media. W sumie wpłynęło prawie pół tysiąca wpłat na łączną sumę ponad 44 tys. zł. Cała zebrana kwota została przekazana Andrzejowi, który opłaca z niej zakup niezbędnego do rehabilitacji sprzętu oraz leków i wizyty u rehabilitantów.
– Kiedy dowiedziałem się o zbiórce i zobaczyłem, jaki jest odzew, to było coś wspaniałego. Wiedziałem, że nie jestem sam w tych ciężkich chwilach. Nasze środowisko potrafi być solidarne, ale wiadomo, że zdarzają się różne spory i nieporozumienia, w dodatku my jako sędziowie jesteśmy na cenzurowanym i często spotykamy się z krytyką. Ale w tej sytuacji to nie miało najmniejszego znaczenia. Przyznam szczerze, że się tego nie spodziewałem. Nie miałem możliwości odpisywać na wszystkie wiadomości i wyrazy wsparcia zamieszczane w komentarzach pod zrzutką, ale tą drogą chciałem podziękować każdemu, kto wpłacił choć złotówkę lub odezwał się, życząc mi powodzenia – nie kryje wzruszenia arbiter. I dodaje: – Jestem też ogromnie wdzięczny znajomym z firmy Meditrans, w której pracuję. Otrzymałem ogromne wsparcie także od firm medycznych, z którymi współpracujemy. To coś niesamowitego.
Jak przebiega powrót do zdrowia? Ze szpitala Andrzej wyszedł po trzech tygodniach od wypadku. Do połowy marca przebywał w domu, gdzie niemal codziennie odwiedzali go rehabilitanci: nasz klubowy fizjoterapeuta Wojciech Pogorzelec i Tadeusz Zarajczyk ze szpitala przy al. Kraśnickiej w Lublinie. Kolejne trzy miesiące spędził na rehabilitacji we wspomnianej placówce przy al. Kraśnickiej, gdzie trafił w ręce rehabilitantki Małgorzaty Tomickiej, która – jak wspomina sędzia – dosłownie wyciągnęła mu tę „gorszą” nogę znad przepaści.
Ciągnie wilka do lasu… Drugiego dnia po wyjściu ze szpitala po trzymiesięcznej rehabilitacji Andrzej pojawił się na meczu Edach Budowlani Lublin – Ogniwo Sopot. Na zdjęciu ze Stanisławem Powała-Niedźwieckim i Grzegorzem Szczepańskim. (Fot. Wojciech Szubartowski)
Po powrocie do domu i trzytygodniowym odpoczynku rozpoczął ćwiczenia siłowe, stopniowo zwiększając obciążenia. Cały czas dwa-trzy razy w tygodniu pracuje z rehabilitantami. Tak będzie jeszcze co najmniej przez kilka miesięcy. Na początku przyszłego roku czeka go kolejna operacja, w trakcie której z jego kończyn zostaną wyjęte śruby i blachy, usunięte zostaną także zrosty w prawej nodze, w której część pogruchotanych kości została zastąpiona materiałem kościotwórczym. – Liczę, że ten zabieg pozwoli uzyskać pełniejsze zgięcie, bo w tej chwili zginam nogę w kolanie maksymalnie do 100 stopni. Potem czeka mnie około trzech miesięcy dalszej rehabilitacji i w kwietniu lub maju chciałbym wrócić do pracy. Nie mogę się już doczekać, bo nie jestem typem człowieka, który lubi siedzieć w miejscu – mówi Kamiński-Bator. A czy w grę wchodzi powrót na boisko z gwizdkiem w ręku? – Bardzo bym tego chciał, ale wszystko będzie zależało od efektów kolejnej operacji. Na tę chwilę nie mogę nawet truchtać, już samo szybsze chodzenie jest dla mnie wciąż kłopotliwe. Nastąpił bardzo duży zanik masy mięśniowej dwugłowego i czworogłowego mięśnia uda w obu nogach na skutek zagipsowania po wypadku. Skutkuje to dość dużym bólem przy poruszaniu się, a nawet podczas snu. O ile z przemieszczaniem się po prostej i pod górę idzie coraz lepiej, to schodzenie z pochyłości lub schodów oraz wstawanie z siedzeń czy podłogi nadal sprawia ból w okolicach kolan i jest dla mnie dość uciążliwe. Ale lekarze niczego nie wykluczają. Ja na pewno zrobię wszystko, żeby wrócić do jak najlepszej formy. Jestem to winien tym wszystkim ludziom, którzy mi pomogli. Chciałbym dodatkowo podziękować mojej żonie i dzieciom za to, że znoszą mój nowy stan, a także Kolegium Sędziów, Budowlanym Lublin i wszystkim, których nie wymieniłem, a byli i są przy mnie. Moc jest w Was! – podsumowuje arbiter.
Październikowa wizyta na boisku przy ul. Krasińskiego. (Fot. KS Budowlani)