Rozmowa z Andrzejem Kozakiem, pierwszym trenerem zespołu seniorów.
- Pod koniec ubiegłego roku wrócił pan do sztabu szkoleniowego Edach Budowlanych w roli asystenta. Teraz, po rozstaniu z Hendrikiem Wentzelem objął pan funkcję pierwszego trenera. Spodziewał się pan takiego obrotu spraw?
– Kiedy wracałem do pracy w Lublinie, nie było to moim zamiarem. Sądziłem, że Hendrik dokończy to, co zaczął. Stało się inaczej i musimy dostosować się do tej sytuacji. Przede mną stoi duże wyzwanie, bo mamy ambitny cel, jakim jest miejsce w pierwszej czwórce i walka o medale. Nie będzie to łatwe chociażby ze względu na dość szczupłą kadrę zespołu. Od początku tej rundy przytrafiają nam się kontuzje, straciliśmy już dwóch zawodników, bo straciliśmy Oskara Rudzińskiego i Piotra Psuja. Jeszcze jesienią, tuż po wyleczeniu urazu, ponownie wypadł nam ze składu Piotr Wiśniewski. Do tej pory jakoś udaje nam się ich zastępować, ale nasze zasoby kadrowe są takie, że jeśli pojawią się – odpukać – kolejne urazy, to będzie nam ciężko zestawiać na każdy mecz optymalny skład.
- Przykładem było niedawne spotkanie z Orkanem Sochaczew, gdzie obok kontuzji przydarzyły się zachorowania na Covid-19 i meczowe zestawienie było dalekie od optymalnego. Ten mecz sporo skomplikował, jeśli chodzi o waszą sytuację w tabeli. Przy pełnym składzie wynik mógł być inny?
– W każdym meczu chcemy grać o jak najlepszy wynik, po prostu wygrywać. Tego dnia, w tym zestawieniu osobowym, było to trochę „mission impossible”. Ale zawodnicy wyszli na boisko, spróbowali i zwłaszcza w drugiej połowie pokazali, że potrafią grać i że ta drużyna ma bardzo duży potencjał. Mecz zakończył się wysokim zwycięstwem Orkana i zerową zdobyczą punktową po naszej stronie. Jednak nasza sytuacja w tabeli na dzień dzisiejszy nie jest podbramkowa. Oczywiście, ewentualne kolejne porażki będą nas oddalać od strefy medalowej, ale my chcemy przygotować się jak najlepiej i walczyć o wygrane. Jesienią zespół był na fali. Teraz przez urazy i sytuacje losowe jeszcze nie zdążyliśmy dobrze się rozpędzić. Potrzeba nam wygranego meczu z mocną drużyną, jak nasz najbliższy rywal UpFitness Skra Warszawa, co pozwoliłoby nam wrócić na właściwe tory.
- Trzy tygodnie przerwy od ligowego grania przed meczem w Warszawie mogą zadziałać na waszą korzyść?
– Na pewno było to korzystne pod względem doprowadzenia zawodników do „stanu używalności”. Ci, którzy chorowali na Covid-19 mogli na spokojnie wrócić do zdrowia, inni mogli wyleczyć drobne urazy. Ten czas mogliśmy poświęcić na przygotowania do meczu ze Skrą. Trzy tygodnie to sporo czasu, ale tak naprawdę w pełnym składzie i na pełnych obrotach możemy trenować dopiero od tego tygodnia. Ta przerwa pozwoliła nam jednak złapać trochę zdrowia i przystąpić do kolejnego starcia w najmocniejszym na tę chwilę składzie.
- Z jakimi założeniami jedziecie do Warszawy?
– Założenia są takie, żeby dobrze się ustawić pod styl gry Skry. Chodzi o to, żebyśmy byli przygotowani na ich grę i nie dali się zaskoczyć ich typowymi zagraniami, jak angażowanie dwóch zawodników z Tonga i jednego z Zimbabwe w ataku, czy duża rola w młynie naszych kadrowiczów: Jana Cala i lubelskiego wychowanka Arka Janeczko. Oni są motorem napędowym akcji ofensywnych, ale odgrywają też dużą rolę w defensywie. Zwłaszcza Tongijczycy bronią dość wysoko, z czym w meczach z innymi rywalami mamy do czynienia rzadko. Tu takie sytuacje mogą się przytrafić. Ale my też mamy swoje atuty i będziemy chcieli je wykorzystać. Nie możemy jednak pozwolić, by Skra wykorzystała swoje. Brzmi łatwo, ale trudniej jest to wykonać.
Pewną niedogodnością będzie gra na sztucznej murawie. My od ponad miesiąca trenujemy na naturalnej nawierzchni, bo taką dysponujemy na naszym obiekcie. Raz w tygodniu jednak ćwiczymy na sztucznym boisku na Arenie Lublin i przed wyjazdem do Warszawy mamy w planach jeden taki trening.
Na pewne rzeczy można się przygotować, ale pamiętajmy, że wszystko leży w głowach i sercach zawodników. Jeśli mecz zacznie się układać nie po naszej myśli, a nam zabraknie nastawienia do walki, to rezultat może być tylko jeden, czyli wygrana Skry. Ale nawet w sytuacji, gdy nie będzie nam szło, ale będziemy walczyć, to w którymś momencie ta determinacja spowoduje błędy przeciwników, które będziemy mogli wykorzystać.
Myślę, że to będzie ciekawy mecz. Skra gra uporządkowane rugby i my też to potrafimy. Wiele będzie zależało od sędziowania i nie mam tu na myśli stronniczości. Czasem w naszej lidze sędziowie zbyt często używają gwizdka, przerywając akcje, które mogłyby być kontynuowane, bo minimalne przewinienia, jakie dostrzegają arbitrzy, nie mają wpływu na przebieg gry. Zarówno my, jak i Skra, lubimy grać budując wielofazowe akcje i częste przerywanie może spowodować, że nie będziemy łapać rytmu i w nasze poczynania może się wkraść nerwowość. Niezależnie od tego, w sobotę jedziemy do Warszawy walczyć o zwycięstwo.
- Wróćmy do osoby Hendrika Wentzela. Przez kilka miesięcy wprowadził w zespole swoją wizję gry, chociażby kładąc duży nacisk na formację młyna. Zamierza pan kontynuować to, co wypracował szkoleniowiec z RPA?
– Rzeczywiście, większość naszych zdobyczy punktowych była dziełem zawodników młyna. Ale było to spowodowane głównie tym, że mieliśmy spore dysproporcje między tą formacją a atakiem. Brakowało nam typowych atakujących, bo w pierwszych meczach sezonu grał James Campbell, a po jego kontuzji nie mieliśmy nominalnej „dziesiątki”. Później zdarzały się sytuacje, że w roli środkowych grało dwóch rwaczy. Siłą rzeczy formacja ataku była skazana na to, żeby jak najwięcej gry odwracać do młyna lub ewentualnie przenosić grę nogą, a nasza taktyka opierała się na młynie. Uważam, że w tej chwili mamy bardziej zrównoważony skład, co pozwala nam na wprowadzanie innych rozwiązań.
Oczywiście, to nie jest pora na to, żeby wywracać do góry nogami strukturę naszej gry. Nie planuję dużych zmian w naszej taktyce, choć na pewno pojawią się drobne korekty. Wynika to jednak także z tego, że mamy trochę inny skład niż w rundzie jesiennej.
- Do sztabu szkoleniowego w przerwie zimowej dołączył Paweł Woliński. Jaka jest jego rola?
– Cieszę się, że Paweł chciał do nas dołączyć. Jego współpraca z klubem trwa od dwóch lat, ale do tej pory skupiała się głównie na okresie przygotowawczym. Teraz udało nam się go namówić do tego, żeby włączył się w nasze treningi także w trakcie sezonu. To świetny fachowiec od przygotowania fizycznego zawodników, wywodzi się z zapasów. Widzimy, że jego praca przekłada się na przygotowanie zawodników do fizycznej walki z przeciwnikiem. Paweł prowadzi przynajmniej jeden trening w tygodniu i będziemy starali się zwiększyć częstotliwość tych zajęć. Liczę także na jego obecność podczas meczów.
Uważam, że czas omnibusów się skończył. Ja mam doświadczenie w prowadzeniu zajęć typowo fizycznych, ale jeśli są fachowcy specjalizujący się w danej dziedzinie i mamy możliwość skorzystania z ich usług, to drużynie może to tylko wyjść na dobre. A ja mogę się skoncentrować na przygotowaniu typowo rugbowym.
- Nowością są także wspólne treningi z drużyną rezerw, która powstała na początku listopada ubiegłego roku. To stwarza nowe możliwości?
– Na razie trenujemy razem raz w tygodniu, ale rozmawiałem już z trenerem Sebastianem Berestkiem, żeby spotykać się częściej. Myślę, że korzyści są obopólne. Dla nas ważne jest to, że możemy trenować z przeciwnikiem, a nie tylko ze stojącymi naprzeciwko pachołkami, które po prostu mijamy. To przypomina bokserską walkę z cieniem, co może być formą treningu, ale najlepszym przygotowaniem do meczu jest ćwiczenie z rywalem. Treningi z drugą drużyną dają nam taką możliwość, a tam także grają solidni zawodnicy. To kolejny plus i przejaw dobrych zmian, jakie dzieją się w naszym klubie.